Wykopaliska

SDM – LOTNY ELIKSIR MŁODOŚCI

12 grudnia 1983 -13 grudnia 2013 w Poznaniu

30 lat Starego Dobrego Małżeństwa Krzysztofa Myszkowskiego

Jest takie szczególne marzenie, które nawiedza nas raz po raz, a mianowicie, aby jak najdłużej zachować swoją młodość, no i rzecz jasna: piękność. Z upływem czasu, dbamy coraz bardziej o ciało, o jego sprawność, biegając po pracy, biegając coraz częściej do lekarzy i aptek, odmawiając sobie jedzenia, czy alkoholu, a w końcu stąpamy wolniej, nie biegamy, a zwłaszcza już nie podskakujemy. Próbujemy jednak uparcie zachować zwłaszcza młodość myśli, i ducha, lecz powiedzmy to jasno, mało komu się to rzeczywiście udaje.
Krzysztof Myszkowski tworząc Stare Dobre Małżeństwo, dał nam, z czego początkowo nikt nie zdawał sobie sprawy, nowy i pewny w skuteczności działania lek – eliksir młodości. Niczym Mały Książę na planetę B-612 Krzysztof od 30 lat zabiera Ciebie, mnie, każdego Słuchacza na swoją szczególną planetę. Niewidoczną z Ziemi. Nie wymaga teleskopu, zamiast niego, potrzebne jest proste ucho serca. Tylko zachody słońca są tam podobne do ziemskich, lecz czas zwalnia, w przeciwieństwie do tętna!
W świecie niestałości, niepewności, ciągłej zmienności, muzyczne, słowno-muzyczne fale, fale cudownie wielokrotne, powracające, są pasmem stałości, trwałości, czegoś pozytywnie niezmiennego, jak wiecznotrwałe dobro. Te niepozorne fale nałożone na rosnące trudy i obciążenia życiowe, dają wytchnienie i przywracają młodość.
Marzeniem młodych jest zostać: aktorem, strażakiem, podróżnikiem, pilotem, piosenkarzem, biznesmenem, prezydentem, marzeniem jest, aby móc sprawować rząd dusz. Jakże nieliczni swoje marzenia spełniają.  Krzysiek jest tym wszystkim po trosze. Kapitanem latającego statku, globtroterem, łazikiem, aktorem owszem bywa, skoro gości go przychylna scena, miewa władzę szerokopasmową, roznieca, tonuje, rzadziej gasi, choć są szpiegowskie fotki na których do gaszenia jest gotowy, w stosownym rynsztunku. Przemierzył setki tysięcy kilometrów, wiele szlaków, dróg, ścieżek, samochodowych i lotniczych tras, aby spotkać sercem w serce CIEBIE. Z pewnością ma do czynienia z aniołami. Zlatują się te prawdziwe, ale są też istne cholery podrobione, oszukańcze. Zdaje się (sam widziałem), że niektóre, a liczne go adorują, same w siódmym niebie jego towarzystwa. W ilu jest pamiętnikach, dziennikach i na ilu blogach, kto to zliczy? Na ilu karteczkach, karteluszkach i bilecikach, fotkach i płytach zapisane jest Jego imię… Jest poza tym najbardziej znanym Starym Dobrym Małżeństwem we wszechświecie. Sam z niczego je stworzył, sam odcedził z bełkotu świata słowa nośne i subtelnie piękne, pojął je i przekazał nam ich ogień jak zbrojny w gitarę i harmonijkę Prometeusz.
A no tak, trzeba parę słów powiedzieć o jego… było nie było żonie. Oto i ONA:

ŻONA JEGO… PIĘKNOOKA, PORYWAJĄCA, PYSZNA i POWABNA – ZAZDROŚCI MU JEJ WIELU – POEZJA

Krzysztof, ku żalowi i zazdrości pięknookich fanek, poleciał daleko, biorąc za żonę Poezję, dziewczynę ponętną, niełatwą, kapryśną, melancholijną i porywczą, ba, rozpaskudzoną jedynaczkę, niezmiernie wymagającą i szaleńczo zmysłową, to znów skrajnie wyrachowaną, niewahającą się pociągnąć za sobą na dno, ale i na szczyty niebotyczne swoich wybrańców. Pojął tę żonę, co bywa, że wprost latawicą zerkającą zachłannie na boki, do której rości sobie prawo nieprzebrany tłum wielbicieli. Lecz nie czuje się, że jest On w szponach tej modliszki. Obłaskawił ją. Jest mu posłuszna. Gasił zwątpienia, pożary nienawiści, wzniecał szalone i szlachetne uczucia, łączył w pary małżeńskie pary przychodzące na koncerty, sprawował i sprawuje cichy, nienachalny rząd dusz. Z pewnością to do niego należy każda czwarta (godzina) nad ranem, że o piątej nie wspomnę. Oszczędny w ferowaniu wyroków, w wyznawaniu uczuć, a przecież cichy wulkan, wszak tylko wpółuśpiony. Budzi to, co w człowieku lepsze. Za pomocą słów Poetów, które znalazł w zapadliskach półek, odczytał i natchnął swoją zapadającą w pamięć muzyką. Wniknął w serca fanów głęboko, jest osobną orbitą, na której radość i smutek pozwalają przebywać w harmonii i… wytrzymywać ludziom myślącym, i wrażliwym, ten mało przyjazny, często zakłamany do bólu i chamski świat. Dał nowe życie, życie w codziennym oddechu, wierszom Poetów, które blakły z wolna, ukryte na stronach tomików poetyckich zagubionych na dnie pamięci bibliotek, bywa, że w grobowcach literatury. Wskrzesił nazwiska i ciche, i głośne. Wzbudził te wiersze tembrem swojego szlachetnego i rozpoznawalnego głosu, swoją melodią do rzeczywistego, przebojowego ISTNIENIA. Oni – Poeci dali mu swoje wibracje i treść, przesłania, które odczytał, i przekazuje dalej w sztafecie pokoleń.
On także mógł zaistnieć wraz z nimi, choć stawał w ich cieniu. On, powołał do istnienia swoje dzieci, piosenki, stworzył wartość dodaną w akcie bliskim, niemal cielesnym z ich matką, a swoją wybranką Poezją. Takie są skutki. Radosne i piękne, które poruszają nasze serca, i pozwalają rozumieć, i patrzeć jasnym wzrokiem w mętne oczy wyrachowanego, materialistycznego świata.

POZNAŃSKIE POCZĄTKI – Z MILCZENIA W ŚPIEW

18 letni, chłopaczek, Krzysztof Myszkowski, przybyły do Poznania w 1981 roku na studia pedagogiczne, wrażliwiec dociekający istoty rzeczy, posiadający dwie natury, cichy, niepozorny i ukryty nie wiadomo gdzie, nie wiadomo, przed kim, którego niejako w ogóle nie poznałem, czy nie rozpoznałem na uczelni (WNS UAM) tak od razu, pomimo tego, że nas mężczyzn na roku pedagogiki było niewielu, raptem, około 10 łącznie we wszystkich latach naszego studenckiego rocznika, a jednocześnie Krzysiek: gejzer dowcipu, radości życia i muzykalności. Jest On jednym z moich ulubionych przykładów wyjścia z nieokreśloności, niepozorności z pozornej nicości, do wielkiego wybuchu-rozkwitu, niebywałego cierpliwego w crescendzie rozwoju zaistnienia nietuzinkowej indywidualności. Zrobienia pozytywnej kariery ku bezmiernemu zdumieniu rozmaitych miejscowych i zamiejscowych mądrali, często patrzących nań z „dobrotliwym” pobłażaniem, okazującymi mu swoją rzekomą acz para-nachalną „wyższość”. Natychmiast jednak poznawała się na Nim PUBLICZNOŚĆ.
Ten, jak się okazało niebywały kpiarz, a przy tym zaprzysięgły introwertyk, zdawał się przeciętnie nie istnieć. Mało tego, ku rozpaczy koleżeństwa zamierzał uciec w trakcie trwania pierwszego roku studiów do Złocieńca i dopiero nagła interwencja opiekunki roku zaowocowała wymuszoną na nim decyzją zaniechania tej ucieczki. Akcja muzyczna i bliższa znajomość z Krzysztofem ruszyła dopiero w roku 1983, kiedy to po ukończeniu obowiązkowego kursu kolonijnego mieliśmy odbyć dwutygodniowe praktyki, jako wychowawcy kolonijni. Ja wybrałem I turnus. Krzysztof, II. Tu dla mnie zaczyna się wielka przygoda i moment niezapomniany, a właściwie ciąg słów, dźwięków i zdarzeń, a to właśnie dlatego, że wypełniałem wtedy swoim śpiewem przestrzeń uczelni.

A… było to tak:

W 1983 roku odbyłem praktyki kolonijne w Zamyślinie, a następnie któregoś dnia wybrałem się z koleżanką z roku pociągiem 70 kilometrów i wysiedliśmy na dworcu w Międzychodzie o godzinie… 24:00 aby odwiedzić koleżeństwo ze studiów na drugim turnusie. Po 10 kilometrowym marszu bezdrożami, o 1:30 doszliśmy do Zamyślina, a tam po krótkiej rozmowie zmordowani pracą studenci – wychowawcy kolonijni poszli spać do budynków, a inni spali w dużym wojskowym namiocie.
W tym namiocie nie zasnęliśmy jeszcze tylko ja i Krzysztof Myszkowski.
Około godziny 2, Krzysiek Myszkowski zapytał nieśmiało, czy może mi coś zaśpiewać, ponieważ słyszał moje piosenki śpiewane na korytarzach uczelni. Kiedy go zachęciłem, usłyszałem palcówkę od D-dur, a potem ten słynny tekst Stachury: JAK – z muzyką Krzyśka. Czarna noc, moje oczy otwarte łzawią, obok zatopiony w mroku   z gitarą Krzysztof. Spłynęło na mnie szczere uniesienie. Wiedziałem od razu, że uczestniczę  w czymś n i e s a m o w i t y m. Wiedziałem, że to jedna z tych rzadkich, najjaśniejszych chwil, jakie czasem przypadają człowiekowi w udziale. Moje oczy zareagowały intensywnym łzawieniem, oznaką obcowania z czymś muzycznie wyjątkowym. I nie było to żadne żałosne, łzawe wzruszenie. Wyraziłem Krzyśkowi swój absolutny zachwyt i entuzjazm mówiąc, że MUSI te piosenki pokazać ludziom, światu… – bo zaśpiewał jeszcze dwa inne, równie świetne, charyzmatyczne utwory (w tym: Gloria). Zasypialiśmy z szerokimi uśmiechami ust duszy. Rano wychowawcy podjęli pracę, a ja wróciłem w towarzystwie wspomnianej koleżanki Irminy
do Poznania. Szaleństwo! Ale jakże nieoczekiwane i wyjątkowe przeżycie!?
Po powrocie Krzysztof zajął się komponowaniem „Missy pagany” Edwarda Stachury i śpiewał mi kolejne jej części oraz inne piosenki. Odbyliśmy nawet jedną próbę w moim domu w Suchym Lesie. Nawiedziłem też Krzyśka na stancji (był tam ON, gitara, harmonijka i tomik poezji Stachury…
Później Krzysiek zaprosił mnie do wspólnych, dzielonych po połowie koncertów, między innymi w akademiku Politechniki Poznańskiej. On w duecie z Arim Sidorowiczem, ja sam, lub z moimi siostrami Małgosią i Agnieszką. Prowadziłem także konferansjerkę, a w jednym utworze Krzyśka z tekstem Stachury –„Komunia” grałem na flecie i śpiewałem chórek. Stare Dobre Małżeństwo… Tak żartobliwie, podczas pierwszego koncertu 12 grudnia 1983 roku określiłem świetną muzycznie relację duetu Krzyśka Myszkowskiego i Ariego Sidorowicza, stwierdzając, że ONI są, jak przysłowiowe stare dobre małżeństwo. Potem Krzysiek Myszkowski, który ma tę niesamowitą wrażliwość na tekst, na sformułowania i na oryginalność ujęcia jakiejś myśli użył tej zbitki słów, jako nazwy rodzącego się zespołu, który miał podbić serca trzech pokoleń Polaków i to absolutnie bez udziału mediów!
W sumie daliśmy razem z Krzysztofem około 5 koncertów. Nazwa zespołu żyła własnym życiem, a słuszny i lawinowy wzrost popularności piosenek Krzyśka szybko sprawił, że SDM Krzysztofa Myszkowskiego stało się kultowe, jak i wszystko, co Krzysztof prezentował. Zazdrościliśmy Mu cicho tego, że człowiek legenda, sam Wojciech Bellon dostrzegłszy wielki talent i potencjał, wziął Krzyśka pod swoje już symboliczne raczej skrzydła, wraz z Arim i dokooptowaną do zespołu Olą Kiełb-Szawułą.  Później jako efemeryda, powstał zespół HLEV współtworzony przez Krzysztofa Myszkowskiego, Ariego Sidorowicza, Radka Balickiego, Ryszarda Knecia i nieodżałowanego Piotra Miedzińskiego (zmarł, odszedł w 2012 roku), który zdążył jeszcze wziąć udział w nagraniach pamiątkowej płyty HLEVu  w roku 2009, gdzie uwiecznił swój głos.
Stare Dobre Małżeństwo Krzysztofa Myszkowskiego rok po roku wrastało i wrasta w muzyczną pamięć i świadomość polskiej piosenki, piosenki żyjącej i powszechnie wykonywanej, jak Polska długa i szeroka, plasując się na równi z wszystkim najlepszymi osobowościami polskiej sceny.

JAN HYJEK


W SZUFLADZIE JEDNOCZASU

10 grudnia ubiegłego roku, przegadaliśmy z Pawłem Szeromskim kilka bitych godzin w jego zacisznej i gościnnej Szufladzie Jednoczasu. Częstując się nawzajem doświadczeniami w odczytywaniu znaków metafizyki oraz interpretowaniu własnych przeczuć, zadbaliśmy o utrwalenie gęstego ściegu luźnych refleksji z myślą o jego emisji na radiowej antenie.
Słowo ciałem się stało, o czym informuję radośnie, zanęcając do skupienia uwagi.

Odcinek 1: Ogień zapłonie w nas

Odcinek 2:  Nowy Rok 2012

Odcinek 3: Przyzwolenie

Odcinek 4: Topielica

Odcinek 5: Gloria

Odcinek 6: Jak

Odcinek 7: Najważniejsze jest

Odcinek 8: Udawaj – Wyznanie mordercy


KWARTET’85

Duet Myszkowski/Sidorowicz – będący archetypem zespołu Stare Dobre Małżeństwo, dość szybko przeobraził się w muzyczny kwartet, skupiający – teoretycznie – osoby o podobnych zapatrywaniach na sztukę. W praktyce było z tym różnie. Obecnie – w większości – są to ludzie anonimowi, śladowo zakorzenieni w publicznej pamięci i świadomości. Warto zatem przypomnieć ich światu, przybliżając cne sylwetki w lapidarnym wspomnieniu. Oddając choćby okruchy pionierskiego wkładu w dzieje formacji.

Sławomir Plota

Śpiewający gitarzysta. Pasjonat piosenki turystycznej, ze wskazaniem na nurt  artystyczny. Poznaliśmy się przy okazji któregoś z pierwszych koncertów raczkującego duetu Stare Dobre Małżeństwo na poznańskim Poligrodzie.  Sławek odnalazł nas z łatwością, ponieważ mieszkał w sąsiednim akademiku. Prostolinijny, kontaktowy i szczerze życzliwy dla wszelkich poczynań muzycznych żółtodziobów. To mu z resztą zostało do dziś. Sceptycznie zaś odnoszący się do artystycznych eksperymentów i przeobrażeń sztuki w sferze formy i treści. Tradycjonalista przywiązany do pierwowzorów solidnym powrozem własnych sentymentów. Niekwestionowany filar Kwartetu’85.

Odszedł z zespołu z powodów rodzinnych. Sporadycznie utrzymujemy kontakt do dziś.

Marek Czerniawski

Postać. Osobowość. Skrzypek totalny. Wypatrzyłem go na ołtarzu w Duszpasterstwie Akademickim. Wraz z nieokiełznanym temperamentem wniósł do zespołu artystyczną wrażliwość, wyobraźnię  i pewność siebie. Nie sposób przecenić wkładu Marka w  błyskawiczny rozwój muzyczny całej grupy, jak i każdego z jej członków.

Wyjechał niespodziewanie z kraju, by osiąść na stałe w Paryżu. Niekiedy brakuje mi jego spalającego szaleństwa, przydającego życiu tempa i niezbędnej pikanterii.

Aleksandra Kiełb

Piosenkarka. Autorka. Osoba wiecznie szukająca odpowiedniej przystani dla swych życiowych zamierzeń i artystycznych ambicji. Debiutowaliśmy równolegle na FAMIE’84
pod skrzydłami Wojciecha Belona. Łącząc potencjały wykonawcze w Starym Dobrym Małżeństwie, odmieniliśmy jego brzmienie, płynące ze współgrania barw naszych głosów.
Na co dzień mówiliśmy jednak w zupełnie odmiennych narzeczach.

W 1989 roku Ola zmieniła stan cywilny, powiła dziecię, poświęcając bez reszty czas i siły rodzinie. Obecnie zaangażowana w charakterze chórzystki w kilka projektów zawodowych z pogranicza pióra i gitary.


FAMA ’84

Dzięki uprzejmości Aldony Sołtysiak – niegdysiejszej Naczelnej Studenckiego Radia ŻAK w Łodzi – oraz jej redakcyjnych kolegów, trafił do mnie zapis pierwszego wywiadu udzielonego Jackowi Mikołajczykowi przez Stare Dobre Małżeństwo. To najprawdziwszy unikat i bezcenny dokument narodzin artystycznej samoświadomości duetu Myszkowski/Sidorowicz u progu autentycznej przygody życia, podarowanej nam przez nieprzewidywalny los.

Proszę nie regulować odbiorników, tylko solidnie wytężyć zmysły. Zapraszam do podróży w czasie wehikułem wyobraźni.

Początki Starego Dobrego Małżeństwa.


JUTRZENKA

12 grudnia 1983 roku, salka telewizyjna DS 5 Politechniki Poznańskiej:


Śpiewają dzisiaj: Krzysiu Myszkowski i jego kolega jeszcze z lat szkolnych – Andrzej Sidorowicz. Są jak stare dobre małżeństwo – jakoś nie mogą się rozstać i śpiewają od pięciu lat. Są weteranami rocka i ostatnio zboczyli troszeczkę w stronę poezji śpiewanej i ballad.
I ja: Jan Hyjek – mam jeszcze w zanadrzu drobną niespodziankę, ale to później…

8 czerwca 2012 roku, w liście do Krzysztofa Myszkowskiego:

W 1983 roku odbyłem praktyki kolonijne (I turnus) w Zamyślinie, gdzie w koszmarnym upale wraz z koleżanką prowadziłem wspaniałą, 40 osobową grupę Włóczykijów.

Któregoś dnia odwiedziliśmy koleżeństwo ze studiów na drugim turnusie. Wtedy to, późno w nocy, kiedy wszyscy już spali w dużym wojskowym namiocie Krzysiek Myszkowski zapytał, czy może mi coś zaśpiewać, ponieważ słyszał mnie śpiewającego swoje piosenki na korytarzach uczelni. Kiedy go zachęciłem, zaśpiewał piosenkę Jak Edwarda Stachury, ze swoją muzyką. Wiedziałem od razu, że uczestniczę w czymś niesamowitym. Wiedziałem, że to jedna z tych rzadkich, najjaśniejszych chwil, jakie czasem przypadają człowiekowi w udziale. Wyraziłem Krzyśkowi swój absolutny zachwyt i entuzjazm mówiąc, że MUSI te piosenki pokazać ludziom, światu… – bo zaśpiewał jeszcze dwa inne, równie świetne, charyzmatyczne utwory.

Później Krzysiek zaprosił mnie do wspólnych, dzielonych po połowie koncertów, między innymi w akademiku Politechniki Poznańskiej. On w duecie z Arim Sidorowiczem, ja sam lub z moimi siostrami Małgosią i Agnieszką. Prowadziłem także konferansjerkę, a w jednym utworze Krzyśka z tekstem Stachury –Komunia grałem na flecie i śpiewałem chórek.

Stare Dobre Małżeństwo… Tak żartobliwie, podczas koncertu 12 grudnia 1983 roku określiłem świetną muzycznie relację duetu Krzyśka Myszkowskiego i Ariego Sidorowicza, stwierdzając, że ONI są, jak stare dobre małżeństwo. Potem Krzysiek Myszkowski, który miał tę niesamowitą wrażliwość na tekst, na sformułowania i na oryginalność ujęcia jakiejś myśli użył tej zbitki słów, jako nazwy rodzącego się zespołu, który miał podbić serca trzech pokoleń Polaków i to absolutnie bez udziału mediów!

Jan Hyjek


Piosenka frustracyjna

nie będę już ciebie więcej namawiał
nie będę ci więcej złorzeczył
nie znajdzie mnie słońce na bulwarach
na pastwę dla swoich promieni

nie będę już za tobą ganiał
nie będę notował adresów
nie znajdzie mnie wiatr co by zaraz
na wylot mnie przeszył

nie będę już rzeczy tłumaczył
tych których sam nie rozumiem
nie będę mówił o sprawach
których sensu znaleźć nie umiem

nie będę czekał jak głupi
na przyjście niby-przyjaciół
nie będę czekał aż długi
dłużnik mi spłaci

tam idę gdzie wszystkie listy tajemne
jak serca odkryją swe głębie
gdzie wszystkie dobre spojrzenia
będą wzajemne

nikt tam nie będzie się krył
nikt tam nie będzie uciekał
jakże mi żal jest że tu
nie mogłem tego doczekać

księżyca tylko mi żal
i drogi gdzie nasze ślady
pszenicy w której wiatr
szelesty swoje zostawił

Słowa i muzyka: Jan Hyjek

Wykonanie: Krzysztof Myszkowski

Piosenka frustracyjna